top of page
  • DartsPL

Subiektywnym okiem #4 – Premier League

Ogłoszenie zawodników biorących udział w kolejnym sezonie Premier League zawsze wzbudza ogromne emocje. Zawsze jest więcej tych niezadowolonych, którzy nie mogą pogodzić się z pominięciem jednego z zawodników lub uwzględnieniem innego. Dyskusjom nigdy nie ma końca, bo nie da się ich w łatwy sposób zakończyć…



Czasem mam wrażenie, że okres licytowania się na nazwiska darterów, którzy zagrają w kolejnej edycji Premier League jest dla wielu kibiców darta dużo ciekawszy niż same rozgrywki. Kiedy w końcu nadchodzi moment ogłoszenia decyzji PDC, reakcja zawsze jest taka sama. Werdyktom światowej federacji towarzyszy rozczarowanie i zazwyczaj więcej jest takich, którzy z takimi decyzjami się nie zgadzają, niż im przyklaskują.


Premier League to rozgrywki dość dziwne, bo nie mają jasno wytyczonych kryteriów kwalifikacji. Dyskutować możemy bez końca, ale nigdy nie dojdziemy do konsensusu dotyczącego tego, jaka jest optymalna 8 czy 10 zawodników, która powinna grać w tegorocznej edycji rozgrywek. Jest to niemożliwe, bo ilu ekspertów, tyle opinii.


Kasa, misiu, kasa


Na samym starcie trzeba ustalić rzecz oczywistą, która przy corocznych dyskusjach dotyczących decyzji PDC zdaje się jednak wszystkim umykać. W Premier League nie wyłaniamy Mistrza Świata, nie rozdajemy pieniędzy do rankingu i nikt nigdy nie powiedział, że grają tam najlepsi zawodnicy na świecie wybrani według obiektywnych kryteriów sportowych. Premier League to rozgrywki, które mają bawić, co tydzień serwować mecze wielkich nazwisk i co oczywiste zarabiać pieniądze.


Z tego względu równie ważne co poziom sportowy i osiągnięcia na tarczy są rozpoznawalność, medialność, charyzma, to coś, co pozwala kibicowi zawiesić na zawodniku dłużej oko. Premier League to jedne z najbardziej rozpoznawalnych rozgrywek darterskich na świecie, skierowane nie tylko do oddanych darterskich kibiców, ale również do tych, którzy darta nie oglądają co tydzień. PDC wychodzi z prostego założenia – fanatyczny kibic darta ponarzeka przez chwilę na wybory, ale i tak włączy telewizor w czwartek o 20, ten drugi rodzaj kibica musi dostać show i nazwiska, które z automatu podpowiedzą mu, że warto na nich popatrzeć.


Z tego powodu praktycznie pozbawiony szans na zaproszenie do Premier League był Danny Noppert – Holender nie jest jeszcze na tyle rozpoznawalną postacią, aby „przykryć” swój brak charyzmy i dość nudny styl bycia na scenie. Noppert potrzebowałby dużo większych sukcesów niż wygranie UK Open, które już w przeszłości bywało niewystarczające. Doskonale rozumiał to Ross Smith, który bardzo mocno pracował w ostatnich tygodniach nad swoim wizerunkiem. Smudger rozdawał na prawo i lewo swoje koszulki, dodał kilka groźnych pomruków po udanych rzutach i starał się być aktywny w social mediach. Nie okazało się to jednak wystarczające w przypadku zawodnika, który w darterskiej świadomości kibiców na dobre zaistniał dopiero kilka miesięcy temu.

Danny Noppert jak mało kto zasłużył na zaproszenie do Premier League. Tylko te rozgrywki rządzą się swoimi prawami.


Belgijska kość niezgody


Najwięcej kontrowersji wzbudził w tym roku Dimitri van den Bergh. Zdaniem wielu kibiców Belg po prostu nie zasłużył na miejsce w najlepszej 8. Ja się z tym zresztą zgadzam – z łatwością można wymienić kilku darterów, którzy osiągnęli więcej i na to miejsce zasłużyli bardziej. PDC potrzebuje jednak postaci takich, jak Dimi – nie dość, że zabawiających tańcem przy walk-onie to jeszcze pochodzących spoza Wysp Brytyjskich i przyciągający do darta nowe rynki. Dużo mniej (chociaż moim zdaniem niesłusznie) oberwało się Jonny’emu Claytonowi. Gdybyśmy tak rzetelnie przeanalizowali poprzedni sezon Walijczyka to jego zaproszenie również staje się mocno dyskusyjne. Ale jak to? Premier League bez Jonny’ego Claytona? W ostatnich latach Ferret urósł na tyle, że stał się jedną z największych marek w PDC. Do tego kibice w większości go lubią, bo wydaje się być równym gościem, a co najważniejsze bez względu na osiągnięcia sprzed roku, Clayton jest gwarancją dobrej gry i równej rywalizacji z najlepszymi na świecie. Nie wiem, co musiałby nawywijać Jonny, żeby w najbliższym czasie ominęło go zaproszenie do Premier League.

Oto darterski wróg publiczny numer jeden ostatnich tygodni. Przytłaczająca większość darterskich kibiców była zdania, że Dimitri van den Bergh nie powinien znaleźć się w gronie zawodników grających w Premier League.



Oberwało się również Nathanowi Aspinallowi – w tym przypadku można już podyskutować, czy słusznie. Asp zanotował bardzo dobry poprzedni sezon i aż dwukrotnie meldował się w finałach turniejów telewizyjnych, a przecież jeszcze na starcie poprzednich rozgrywek leczył kontuzję łokcia. Jeżeli nie zgadzamy się ze sportowym wyborem Aspinall, a część ludzi się nie zgadza, to dość łatwo można dostrzec jego pozasportowe walory. Anglik jest niezwykle lubiany i praktycznie zawsze może liczyć na ciepłe przyjęcie kibiców, a jego piosenka wejściowa Mr Brightside zawsze robi wśród fanów furorę. Do tego trzeba pamiętać o poprzednich występach w Premier League – w obu udawało mu się awansować do półfinału i PDC wiedząc, że jest w dobrej dyspozycji zdrowotnej mogło mu z dużą łatwością zaufać.


Niepasujący element


Biorąc pod uwagę wcześniej wspomniane kryteria, łatwo dojść do wniosku, że jest jeden element całej tej układanki, który w tym roku po prostu nie pasuje do reszty. Jest trochę jak ten kwadratowy klocek na siłę wpychany do okrągłego otworu w memie wyśmiewającym reklamy gier mobilnych. Chris Dobey – zwycięzca Mastersa, który niejako z urzędu miał zapewniony udział w rozgrywkach. W tym przypadku PDC samo zapędziło się w kozi róg. Skoro dwa lata temu zaproszono zwycięzcę Mastersa Claytona, a rok temu taki sam zaszczyt spotkał Joe Cullena, to trochę głupio byłoby teraz zrobić wyjątek. Światowa federacja bardzo chciała zwiększyć renomę Mastersa, który jeszcze niedawno był taką rozgrzewką sezonu, która nie miała realnego wpływu na układ sił w światowym darcie. Teraz ma i przypadkowy wygrany Mastersa może z uśmiechem na ustach wkroczyć do Premier League.

Chris Dobey miał być niepasującym elementem tegorocznej edycji Premier League. Na razie jest liderem rozgrywek!



Do samego końca myślałem, że mimo wszystko PDC zrezygnuje z tego pomysłu. Nikt nie powiedział nigdy otwarcie, że zwycięzca Mastersa ma pewny udział w Premier League – była to raczej zasada niepisana. Sam Dobey oczywiście wygrał turniej telewizyjny, ale ani nie pokazał w Milton Keynes gry na poziomie Premier League, ani nie miał za sobą sezonu na poziomie tych, którzy to zaproszenie ostatecznie dostali. W przypadku Cullena i Claytona było jednak trochę inaczej – ich triumfy w Mastersie były mocne i dobitnie stwierdzające, że obaj znajdują się w doskonałej w formie. Postawa Dobeya w Premier League pozostaje dla mnie wielką zagadką.


Bajka vs rzeczywistość


Załóżmy na chwilę, że żyjemy w perfekcyjnym świecie, w którym PDC nie interesuje wartość marketingowa zawodników, ale kryteria stricte sportowe – wygrane turnieje, aktualna forma i tak dalej. Gdybyśmy mieli złożyć taką ósemkę, to pewnie wyglądałaby mniej więcej tak:


- Michael van Gerwen

- Michael Smith

- Peter Wright (tylko w przypadku, gdy top 4 Order of Merit ma zapewniony udział)

- Gerwyn Price (to samo co wyżej)

- Luke Humphries

- Danny Noppert

- Nathan Aspinall

- co do ostatniego miejsca pewnie moglibyśmy trochę podyskutować, ale byłby to pewnie Rob Cross, Ross Smith lub Joe Cullen.


Pewnie znalazłoby się dość spore grono darterskich hipsterów (w tym i ja!), które chętnie taką Premier League by zobaczyło. Tylko trzeba tak uczciwie stwierdzić, że brakuje tu mocy, a co gorsze niektóre z tych nazwisk nie są pewniakami do utrzymania odpowiedniego poziomu przez cały czas trwania Premier League i realnego zagrożenia starym wyjadaczom.Humphries już na starcie obecnego sezonu pokazał, że może mieć problem z poradzeniem sobie z presją bycia zawodnikiem ścisłej czołówki. Ross Smith jest na scenie jeszcze za krótko, żeby jasno stwierdzić, że jest gotowy na Premier League. Najbardziej oszukany może się czuć Noppert, bo on akurat od dłuższego czasu dobitnie pokazuje, że czołówka powoli staje się jego podwórkiem.

Luke Humphries jest pierwszą rankingową 5 w historii, która nie otrzymała zaproszenia do gry w Premier League.


A wiecie co jest w tym wszystkim najlepsze? Dwie rzeczy, które sprawiają, że te wszystkie dyskusje przestają mieć znaczenie. Już pierwszy weekend Premier League udowodnił, że dart rządzi się swoimi prawami i próba jakichkolwiek przewidywań staje się beznadziejnie bezsensowna. Po drugie za moment wszyscy i tak zapomnimy o obecnym składzie Premier League i zaczniemy przerzucać się nazwiskami, które mogą zagrać w Premier League w 2024 roku. Może Rock? Może Ross Smith, a może Gabriel Clemens? I tak cały cykl zatacza koło…


Post: Blog2_Post
bottom of page