W darterskim świecie od dawna panuje przekonanie, że obecnie czołówka jest znacznie bardziej wyrównana i szersza niż jeszcze kilka czy kilkanaście lat temu. Obecny sezon potwierdził to dając nam dwóch sensacyjnych triumfatorów turniejów telewizyjnych. Czy stawka w PDC faktycznie się wyrównała, czy świadczy to o słabości czołówki?
„W Europie nie ma już słabych drużyn” to cytat powtarzany w świecie piłki nożnej tak często, że nie sposób już stwierdzić, kto jest jego autorem. Kolejne niespodzianki i wygrane drużyn z drugiego, a nawet trzeciego szeregu doprowadziły do przekonania, że każdy może wygrać z każdym. Jak to jest w darcie? Podobnie! Coraz mniej szokują nas dobre występy zawodników z trzeciej, a nawet czwartej dziesiątki światowego rankingu, którzy często w ekspresowym tempie robią kariery. Czasy wielkich dominatorów na razie odeszły w niepamięć, a turnieje telewizyjne padają łupem coraz bardziej niespodziewanych zawodników.
Już poprzedni sezon pokazał nam, że po największe trofea mogą sięgać zawodnicy z darterskiej „drugiej ligi”. Mistrzostwa Europy wygrane przez Rossa Smitha, czy trochę mniej szokujące, ale wciąż dość niespodziewane triumfy Danny’ego Nopperta w UK Open czy Joe Cullena w Mastersie zdają się tę tezę potwierdzać. Początek obecnego sezonu przyniósł jeszcze większe sensacje. Jeśli ktoś przewidział przed startem rozgrywek triumfy Chrisa Dobeya i Andrew Gildinga to albo jest jasnowidzem, albo szaleńcem.
Nie zamierzam polemizować z tym, że darterska stawka faktycznie się wyrównała i coraz trudniej regularnie ogrywać zawodników z dalszych pozycji w rankingu. Z drugiej strony światowa czołówka też ma swoje za uszami i na początku obecnego sezonu pokazuje swoje słabości. I właśnie na tych liderów dzisiaj trochę sobie ponarzekam.
Najrówniejszy z nierównych
Najrówniejszy z całej czołówki jest obecnie Michael van Gerwen i gdybyśmy musieli wybierać najlepszego obecnie zawodnika na świecie, to pewnie wybór padłby właśnie na Holendra. MvG faktycznie notuje udany początek sezonu, ale zarówno sam Mighty Mike, jak i eksperci są zgodni co do jednego – wyniki trzykrotnego Mistrza Świata są znacznie lepsze niż sama jego gra. Holender potrafi grać genialnie, ale potrafi też notować momenty przestoju i popełniać sporo błędów. Często w ramach jednego spotkania w Premier League można z łatwością dostrzec te jego wahania formy. Idealnym przykładem była jego rywalizacja z Nathanem Aspinallem w Glasgow. Holender zaczął fatalnie i jego rywal szybko zbudował przewagę 4-1. Potem nastąpiło przebudzenie i okres rewelacyjnej gry podsumowanej Big Fishem i doprowadzeniem do decidera. W decydującym legu gra Holendra znów zaczęła przypominać mały koszmarek – multum lotek spudłowanych na dużych sektorach i wygrana właściwie za darmo oddana Aspinallowi.
Swoje słabości van Gerwen pokazywał przecież także podczas UK Open. Tam też zdarzały mu się słabsze momenty i błędy na podwójnych. Błędy, które jako jedyny potrafił wykorzystać Andrew Gilding w meczu finałowym. Solidna gra na punktacji i kurczowe trzymanie się tuż za plecami rywala w oczekiwaniu na jego ewentualne pomyłki zdały egzamin perfekcyjnie. Michael van Gerwen nie jest obecnie dla swoich rywali równie bezwzględny i niewybaczający pomyłek, jak w swoich najlepszych czasach. Nie mówimy tu nawet o czasach dominacji Holendra w PDC, wystarczy spojrzeć na ubiegły sezon, w którym MvG wrócił w wielkim stylu do seryjnego wygrywania trofeów. Na razie do takiej dyspozycji Mighty Mike’owi brakuje sporo.
źródło: https://media.zenfs.com/en/planet_sport_833/3bc8916737f3431fcda26b9d374263c5
Błysku z końcówki poprzedniego sezonu brakuje też drugiej najważniejszej postaci ostatnich miesięcy 2022 roku – Michaelowi Smithowi. Bully Boy swój okres rządów jako Mistrz Świata rozpoczął w niemrawym stylu. Dość niespodziewanie największym problemem Anglika na początku obecnych rozgrywek jest mocne punktowanie. Ze wszystkich elementów gry Michaela Smitha, o ten z reguły nie trzeba było się martwić. Obecnie zdarzają się jednak momenty, w których Smithowi po prostu brakuje regularnie trafianych potrójnych. Od Mistrza Świata i numeru jeden rankingu zawsze będziemy wymagać znacznie więcej. Na razie o Smithie mówi się mało – z jednej strony trudno zdecydowanie powiedzieć, że znajduje się pod formą, ale z drugiej strony nie pokazał też jak dotąd niczego wybitnego. A jak się o kimś mówi mało, to trochę tak jak ze stwierdzeniem, że ktoś jest miły. Sami wiecie…
Upadłe walijskie smoki
Jeszcze w 2021 roku walijski dart był u szczytu swoich możliwości. Gerwyn Price był aktualnym Mistrzem Świata, a sezon życia notował Jonny Clayton, który szokował swoją wybitna grą i ekspresową transformacją ze średniaka do jednego z najlepszych zawodników na świecie. W tamtym okresie bezpośrednia rywalizacja Walijczyków była traktowana jako jeden z najlepszych meczów w darterskim świecie. Efektowna prezentacja Sky Sports porównująca ich starcie z walką dwóch smoków dodawała ich meczom wspaniałej otoczki. Jednym słowem były to spotkania, które elektryzowały darterski świat. Jak jest obecnie? Trzeba uczciwie przyznać, że obaj poszukują swojej najlepszej formy.
źródło: https://www.sportinglife.com/images/news/945x532/4cb81d23-828e-4858-bf29-c82b81e9934c.jpg
Bliższym odnalezienia gry sprzed kilkunastu miesięcy jest Gerwyn Price. U Icemana problemy pojawiły się już w poprzednim sezonie. Kontuzje, dołki formy i wieczne przepychanki z kibicami sprawiły, że jedynym dużym triumfem Price’a w 2022 roku była wygrana w World Series of Darts Finals, które jak doskonale wiemy, trudno traktować na 100% poważnie. W grze Walijczyka przestały funkcjonować największe bronie, jakimi straszył rywali w Ally Pally w 2020 roku. W obecnym sezonie Price gra w kratkę. Kiedy tylko wydaje się, że wraca stary dobry Gerwyn Price, to po chwili sam Walijczyk nakazuje nam się wstrzymać z pochwałami, rozgrywając jakiś słabszy mecz. Price’owi trzeba jednak oddać, że wysyła nam coraz więcej sygnałów świadczących o jego dobrej grze. Przykładem był chociażby turniej Premier League w Nottingham, gdzie zaprezentował wysoką i, co najważniejsze, bardzo równą formę. Na usprawiedliwienie Walijczyka działa jeszcze jedna rzecz – nie można mu odmówić sporego pecha. W najważniejszych momentach dotychczasowych rozgrywek natrafiał na rywali rozgrywających wybitne partie.
Słabiej wygląda sytuacja Jonny’ego Claytona, który od kiedy ogłosił decyzję o porzuceniu swojej dotychczasowej pracy tynkarza i poświęceniu się dartowi na pełen etat, przestał zachwycać. Ferret zgubił gdzieś magię, którą czarował nas w swoim najlepszym momencie kariery. Clayton sprzed dwóch lat miał w sobie ogromny luz, był zawodnikiem, który nie kalkulował i zachwycał efektownymi zejściami z wartości powyżej 100-punktowych. Walijczyk z obecnego sezonu i większości poprzedniego nie jest już tak skuteczny na podwójnych, nie zdobywa tak regularnie 140-tek, którymi jeszcze niedawno terroryzował świat PDC i nie widać w nim tej samej pewności we własne umiejętności. Dotychczasowe występy w Premier League i w turniejach telewizyjnej przypominają bardziej Claytona sprzed transformacji – groźnego rywala, który potrafi zaskoczyć najlepszych, ale o trofea raczej się nie bije. Silna czołówka potrzebuje Claytona w dużo lepszej formie.
Dołek Wrighta
Chyba najmniej dyskusyjna jest sprawa Petera Wrighta. Szkot znajduje się w dołku swojej formy i to od kilku dobrych miesięcy. W drugiej połowie poprzedniego roku w życiu prywatnym Snakebite’a wydarzyło się sporo niedobrego. Najpierw musiał zatroszczyć się o swoje zdrowie i przejść operację usunięcia pęcherzyka żółciowego, a potem martwić się o zdrowie swojej żony. Słabsza forma Wrighta była wtedy w pełni zrozumiała. Nikt nie przypuszczał jednak, że ten kryzys będzie trwał tak długo i będzie tak dotkliwy.
Szokująca była już przegrana w Mistrzostwach Świata z Kimem Huybrechtsem – obrońca tytułu w mizernym stylu oddał rywalowi trzy sety i już na etapie 3 rundy pożegnał się z marzeniami o podbiciu Ally Pally drugi rok z rzędu. W styczniu Wright zamydlił nam na chwilę oczy dobrym występem w Nordic Darts Masters, ale sytuacja szybko powróciła do stanu wyjściowego. Szkot raz za razem odpadał w pierwszej rundzie turniejów Premier League, a jego gra często wyglądała po prostu źle. Przełamaniem miało być UK Open, ale tam Snakebite znów był daleki od swojej optymalnej formy, a marzeń o awansie do ćwierćfinału pozbawił go… Richie Burnett. Trzeba przyznać, że był to dość nieoczekiwany grymas historii, która zapętliła się i przyniosła nam powtórkę wyniku z 1995 roku, gdy Walijczyk wygrał z Wrightem podczas Mistrzostw Świata BDO. Mijają miesiące, a w grze Szkota nie widać specjalnej poprawy. Peter żongluje lotkami, przekonuje w mediach, że wszystko jest w porządku, a w Premier League wciąż ma dużo czasu na odrabianie strat, ale gołym okiem można stwierdzić, że sytuacja daleka jest od „w porządku”.
źródło: https://e1.365dm.com/22/11/1600x900/skysports-peter-wright-grand-slam-of-darts_5967647.jpg
Коментарі